Kocham zwierzęta, otaczały mnie, otaczają i otaczać będą!
Opowiem wam o koniu. O koniu, który jest ze mną około 20 lat. Nie często o tym piszę, ale od dziecka jestem koniarzem i jeździłam konno. Pierwszym naszym koniem był wielkopolski wałach, który nauczył mnie i tatę podstaw jeździectwa. Siła spokoju normalnie! Gdy młodzież licealna chodziła na kółka zainteresowań, ja codziennie po szkole jeździłam z tatą do stajni, gdzie stał w pensjonacie nasz koń. Weekendy nie były wolne, koń to obowiązek codzienny, taki 7 dni w tygodniu, nie ma przebacz, wyjść z boksu musi! Fajne relacje nawiązuje się z rodzicem, nie ma jak wspólne zainteresowania, zwłaszcza w okresie dorastania, który nie jest łatwy dla dziecka, ups … ani dla dziecka ani dla rodziców, powinnam powiedzieć. Taki los ;) Sama jestem matką i już się boję na zapas, co mnie czeka.
Mięliśmy kilka koni, ale koniem mojego życia jest Despota. Rudy ogier szlachetnej półkrwi. Urodził się w hodowli terenowej, został wybonitowany i stanówkował w terenie, co w praktyce oznacza krycie kobył, aby uszlachetnić pogłowie koni w danym rejonie.
Gdy pojechałam oglądać konie na sprzedaż, Despota również był na liście. W taki dzień jeździ się od stajni do stajni i wsiada „na wszystko, co się rusza”, czyli jeździ na każdym koniu na sprzedaż, aby go sprawdzić. Tym razem nie było inaczej.
Despota stał u chłopa, nie w klubie jeździeckim. Właściciel w gospodarstwie wystawił mi z obory grubego jak beka konia, który patrzył na mnie z błyskiem w oku. Kolor miał cudny, bo rudy z białą grzywą i ogonem, a w tamtych czasach o haflingerach i takim połączeniu kolorystycznym, mało kto słyszał w odniesieniu do konia gorącokrwistego.
Podeszłam, założyłam siodło, wgramoliłam się na grzbiet i dawaj, pojechałam przed siebie. Tego dnia wcześniej, jeździłam na koniu zrobionym do klasy C z elementami wyżej, więc z pełnym przekonaniem podeszłam do jazdy na grubasie. Moje przekonanie niewiele dało, bo Despota ani nie skręcał, ani się nie zbierał, ani nie reagował na dosiad, na łydkę, no na nic, cisza, spokój i absolutny brak współpracy. TAK … W końcu koń zdecydował, że idzie przed siebie ze mną szamoczącą się jak pijawka w siodle.
Właściciel zadowolony, pokrzykiwał do mnie, „… spokojnie on idzie do kobyły …”, potem dowiedziałam się, że niedawno krył gdzieś u sąsiadów i ” … zatrzyma się przy żerdziach …” – krzyczał. No ubaw po pachy normalnie!
Tak … Gdy udało mi się jakimś cudem wrócić na podwórko, właściciel pyta – i jak? Ja odpowiadając pytaniem na pytanie pytam – a czy on chodzi w siodle? Odpowiedź mnie lekko zestresowała – „NIE – ale jest spokojny.” To trochę tak jakby zapytać szybko zjeżdzając z górki na rowerze, czy owy sprzęt ma hamulce, a odpowiedź brzmiałaby … Nie, ale za to jest niebieski ;)
Moje zsiadanie podobne było do ewakuacji, miałam konie od lat, zajeżdżałam młode konie, ale (głównie z braku świadomości, co może się stać) i nie wsiadałam na konia nieujeżdżonego w lekkim ubraniu, bez kasku i z samozadowoleniem.
Pierwsze koty za płoty, emocje były, czas na zastanowienie i decyzję. Ten koń miał w sobie to coś, to, co mnie urzekło, co spowodowało, że jest z nami od lat i będzie po kres swych dni!
Zdecydowaliśmy się Despotę kupić. Yes! Miał cudowną szyję, świetny galop i dobry charakter. Był gruby jak beczka, wyglądał na zimnokrwistego, drobił w kłusie, nic nie umiał i stanówkował, czyli uszlachetniał pogłowie koni w województwie Lubelskim rozmnażając się z miejscowymi kobyłami. No tak, wesoło się zapowiadało. Miał do tego niepełne 4 lata, więc jak na konia młodzieniec. Cala przygoda dopiero się zaczynała.
Jakoś dał się załadować do przyczepy i za kilka dni przyjechał do klubu pod Warszawą z halą, w którym miał stać i stał zresztą przez wiele lat.
Wiadomo było, że Despota nic nie umie, ale liczyłam na jego inteligencję, bo na półgłówka nie wyglądał. Serio! Po koniu widać, czy inteligentna bestia czy wioskowy głupek. No są egzemplarze niewyuczalne, wiem, miałam i wspominam po dziś dzień ;)
Dobrze się złożyło, że w tamtym okresie w stajni był masztalerz z Łącka czy Łobza, tego już nie pamiętam i on pomagał mi z Despotą, który na lonży nie umiał chodzić i generalnie nie wiedział, co to hala, konie łażące w koło i całe stajenno-klubowe zamieszanie. Trzeba się było z nim naszarpać i to zdrowo. Po kilku tygodniach wyprowadzania kilka razy dziennie i zmniejszenia sukcesywnie porcji jedzenia celem odchudzenia zaczął dochodzić do formy. Oznaczało to możliwość nałożenia siodła i dopięcia gubiącego się w fałdach tłuszczu popręgu. Jeździłam na nim codziennie, wiadomo – nie umie ale jest spokojny ;) Dość szybko nawiązała się między nami nić porozumienia, to było mądre zwierzę, taki „swój człowiek”. Ja lubię zwierzęta (psy i konie) twarde, z charakterem, z jajami, jak to się mówi, a Despota jaja miał literalnie i w przenośni.
Tak pokrótce zaczęła się nasza wspólna przygoda i trwa już 20 lat. Tyle w kwestii wprowadzenia, teraz słów kilka o tym, aby zobrazować jego charakter i nasze relacje.
Stacjonując w klubie lubiłam jeździć w teren, czyli do lasu tylną bramą w czasach, gdy jeszcze nie było w owym klubie małej hali i karuzeli. Tak na stęp i kłus, bez żadnych ujeżdżeniowych elementów, na taki spokojny spacer. Czasami w lesie zdarzali się młodzieńcy z piwem, winem i innymi używkami, którzy czując się jak młode lwy po ucieczce ze szkoły, upijali się do nieprzytomności i palili papierosy na znak dorosłości. Jak trafiał się jeden czy dwóch, to było całkiem spokojnie, ale większa grupka takich podrostków była już mało zabawna. Młoda kobieta na koniu w lesie, to zjawisko niczym fatamorgana, no i trzeba było zabawnie i z polotem zagadać, zazwyczaj w stylu „oj lala gdzie jedziesz”, „skąd masz takiego konika”, „dasz się śmignąć?” I to był ten moment … Mój Despota, jak to imię do niego pasuje! Wiedział – że ja na jego grzbiecie, jestem tylko jego i nikt nie ma prawa podejść. Z takiego spokojnego konia, zbierał się w sobie, rósł, szyja mu się napinała, cała kłoda sztywniała, zaczynał charczeć, warczeć i pluć śliną na boki. Podskakiwał, parł na przód, odwracał się do delikwentów bokiem, tyłem, był jak petarda. Musiałam się trzymać, klepać, uspokajać i tylko uprzedzałam drąc się bardzo głośno, żeby nie podchodzić, bo on kopie i gryzie. A tak – dokładnie!!! Gdy ktoś obcy chciał podejść w lesie do mnie miał szansę dostać kopa z przodu, ewentualnie z tyłu i być ugryzionym. A ugryzienie konia to nie przelewki, opowiem o tym innym razem. Despota był koniem obronnym :) :) :) Lepiej mnie pilnował niż pies w lesie, bo o ile wiadomo, czego się po psie spodziewać można, to agresywny koń nie jest już tak przewidywalny, zwłaszcza dla osób nieznających tematu.
W intensywnym treningu kulał, okazało się, że ma myszkę w stawie, czyli odprysk i tak już jest. Raz miał lepsze, raz gorsze dni ale do sportu się nie nadawał. To nie miało dla mnie znaczenia! Jest mój i już! Od prawie 14 lat Despota się pasie, chodzi po łące, odgania gzy i ma się dobrze. Nie chodzi pod siodłem, ma zupełny luz bluz i oczywiście dożywocie, czyli wspólne życie po kres dni.
—-
PS. Despoty nie ma już z nami niestety, odszedł na wiecznie zielono pastwiska. Bądź szczęśliwy kochany i wolny!
Czy chcecie więcej opowieści o zwierzętach?
Anna Nowara na FaceBook napisał
No pewnie, że chcemy więcej takich opowieści :) Nigdy nie jeździłam na koniu ale niedługo wybieram się do stadniny spróbować, już się nie mogę doczekać.
Anna Kaleta na FaceBook napisał
Super :) WIęcej, więcej :)
Czesia napisał
Pani Olgo tak lekko i przyjemnie napisane! O koniu się nie spodziewałam opowiadania, jestem stałą czytelniczką, a zawsze mnie Pani zaskakuje! Dziękuję i całuję Czesia
Nika napisał
Piękna głowa konia szlachetnego, jaki on grubas!!!!!!
Eliza napisał
Cudo! Poklep ode mnie Despotę :)
Terka napisał
Ale rewelacyjnie piszesz! Więcej, więcej proszę!!!
Magda meriem napisał
Olga, piszesz świetnie, czyta się jednym tchem. Jesteś w ogóle super kobietą. Pozdrawiam. Magda
Patka napisał
Fantastyczny tekst Olgo! Chce więcej!
Grażyna Górowska na FaceBook napisał
Przepięknie napisane, pomiędzy zdaniami widać jak wielką miłością darzysz tego zwierzaka. Choć nie tylko tego zwierzaka. Według Twojego przepisu piekłam ciastka dla psa. Moja sunia mało mi palców nie poobgryzała. A domek dla świnek morskich – zupełny odlot. Poproszę oprócz kuchni – więcej o Twoich zwierzakach. Widać, że kochasz i jedno i drugie :)
Alfa napisał
Kocham Panią za przepisy, pogodę ducha i miłość do zwierząt. Świnki, psy, konie ślimaki, biedronki i Bóg wie co jeszcze znajduje u Olgi dom!