Przy ognisku
Uwielbiam ognisko, ciepło, jakie z niego bije, ten żar, spokój i wolno płynący czas. Myśli krążą swobodnie, gdy leniwie wpatruję się w skaczące iskierki, odprężam się i ogarnia mnie nieopisana błogość. To wszystko odczuwam, kiedy siedzę wieczorem, opatulona w koc i patrzę na ogień delikatny i mocny jednocześnie. Uwielbiam ogniska, spotkania ze znajomymi, wspólne chwile z rodziną. Mają one moc, tą moc ognia, łączenia i spajania. Trochę taką pierwotną magię, jak wiele wieków temu, ale nadal odczuwalną, piękną, ciepłą, rodzinną i serdeczną!
Gdy byłam dzieckiem i nastolatką, wyjeżdżałam z rodzicami na działkę na pojezierzu brodnickim. Tam, czasami w kilka rodzin przygotowywaliśmy ognisko, zapach i czar tych chwil wspominam do dziś. To niezapomniane rozmowy, smaki, zapachy, taka zwyczajna i prosta magia chwili. Taka cenna w dzisiejszych czasach! Emocje nadal towarzyszą mi, gdy przygotowuję się do ogniska, gdy planuję jedzenie, proste i pyszne. Całą rodziną wybieramy ubrania, koce, ustawiamy fotele, ławy i stoły. Drewno już czeka, patyki do pieczenia, jedzenie wstępnie przygotowane i miła atmosfera. Znajomi zawsze się cieszą, gdy do nas przyjeżdżają, to nie mogą doczekać się ogniska, które jest atrakcją dla dużych i małych! Zawsze i niezmiennie, ognisko to największa atrakcja sezonu! W trakcie tego rodzinnego spotkania ze znajomymi przygotowaliśmy kilka dań, tradycyjnych, które każdy lubi i czeka na nie z niecierpliwością.
Chleb z ogniska
Na pierwszy ogień zawsze idzie chleb z ogniska. Gdy cała ferajna osób jest głodna, chleb pomaga ugasić pierwszy głód w oczekiwaniu na inne, bardziej pracochłonne dania. Równe pajdy wielskiego chleba lub białego chleba bezglutenowego ponabijane na kije, pieką się wprost nad płomieniami. Żaden chleb nie smakuje tak, jak ten z ogniska. Nie ma sobie równych! Zapach dymu nadaje mu wyjątkowości! A do takiego chleba pasuje jak ulał masło czosnkowe.
Masło czosnkowe
Do chleba z ogniska podaję często masło czosnkowe z koperkiem. Świetne, rozpuszcza się na gorącym chlebie i potrzeba już tylko odrobinę soli. Ja przygotowałam masełko czosnkowe z 250 g masła (może być zwierzęce lub roślinne), 10 ząbków czosnku i dużego pęczka koperku. Czosnek obrałam i przepuściłam przez praskę. Koperek poszatkowałam drobno. Miękkie masło wymieszałam z koperkiem i czosnkiem. Przełożyłam do miski i podałam na stół. Pasuje do chleba i pieczonych ziemniaków :D
Kanapki z ogniska
Czasami przygotowujemy również całe kanapki nad ogniskiem. Dwa kawałki chleba i dość gruby plaster sera żółtego krowiego lub wegańskiego złączone w jedną, idealną całość. Pieczywo się opieka, a ser rozpuszcza i topi. To dla mnie magia chwili i prostego smaku!
Kociołek, czyli prażonka
Ja zawsze czekam na kociołek. Kociołek to taki gulasz warzywny lub mięsny zależnie od upodobań, przygotowany w żeliwnym ganku, który wstawia się wprost do ogniska. Takie danie jednogarnkowe wszystkim smakuje na świeżym powietrzu. Dzieciaki wcinają aż miło. U mnie kociołek był warzywny z fasolą, dużą ilością przypraw i wędzonej papryki. Wspaniale smakował i zniknęła cała zawartość w ciągu jednego wieczoru.
Do przygotowania kociołka, prażonki lub pieczonki można użyć ulubionych warzyw lub tych, które akurat ma się pod ręką. U mnie były to liście młodej kapusty i poszatkowana młoda kapusta, namoczona przez noc fasola, rozdrobnione warzywa korzeniowe jak marchew, pietruszka i seler oraz cebula i pieczarki.
Na koniec dodałam całkiem sporo ziemniaków i dużo aromatycznych przypraw. Wędzona papryka nadała dużo aromatu, kminek, cząber ogrodowy i ziele smaku. Do tego listek bobkowy, ostra pikantna papryka, czosnek rozdrobniony w plasterkach i sól. Cuda się dzieją w garnku :) Cały, dokładny przepis na kociołek jest tu: Przepis na kociołek
Kiełbaski z ogniska
Ci, którzy nie mogli się już doczekać kociołka, a jędzą mięso, piekli sobie u nas przywiezione z pobliskiego sklepu, klasyczne kiełbaski z ogniska.
To żadne wytworne danie, kawałek ulubionej kiełbasy ponacinanej, nadzianej na kij i upieczonej nad żarem. Proste, a dla niektórych najlepsze na świecie ogniskowe danie. Mięsożercy byli wniebowzięci.
Pianki i kanapki z piankami
Dzieciaki wiedzą, co dobre, zresztą rodzicie też wcale nie pozostali w tyle z pałaszowaniem pianek :)
W kilka minut poszła nam ich cała wielka paczka. Zrobiliśmy kanapki z pianek, czyli braliśmy dwa wafelki, do tego polewa z czekolady i upieczona w środku pianka. No tak, to ulubione danie dzieciaków. Muszę się przyznać, że ja też za nim przepadam. Zjadam, aż mi się uszy trzęsą i wcale nie mam wyrzutów sumienia! Mamie też słodkie dania od życia się należy ;)
Ziemniaki pieczone z ogniska
Na koniec przygotowujemy ziemniaki z ogniska.
Musi być dużo żaru, zazwyczaj na sam wieczór, gdy rozmów przy ognisku nie ma końca. Kilkanaście ziemniaków myję, owijam w folię aluminiowa i wrzucam na żar w ognisku, przykrywam porcją żaru i kilkoma kawałkami drewna, żeby można się było patrzeć w ogień. Po 30 minutach ziemniaki wyjmujemy, ostrożnie rozwijamy z foli i jemy z solą. Do nich nie potrzeba nic innego, sól, ciepły ziemniak i wszyscy zadowoleni! Uwielbiam ogniska!
*****
Zapraszam na KONKURS :)
Jakie są Twoje wspomnienia z ogniska?
Musi być wesoło, pozytywnie i radośnie. Każda osoba może opisać kilka wspomnień, które należy zamieszczać w oddzielnych komentarzach (zgłoszeniach), tak, aby było widać, za który wpis, dana osoba biorąca udział w zabawie, została nagrodzona.
Milena napisał
Jednym z moich najlepszych wspomnień o ognisku jest biwak nad jeziorem z moimi przyjaciółmi oraz ich znajomymi. Było upalne lato. Postanowiliśmy rozbić namioty w pobliżu jeziora i rozpalić ogromne ognisko. Nazbieraliśmy drewna i kamieni na ogrodzenie ognia. Nieźle się namęczyliśmy, ale było warto. Ognisko wyglądało przepięknie. Zasiedliśmy przy nim wspólnie i delektowaliśmy się chwilą. Piekliśmy kiełbaski i ziemniaki i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Ogień otulał mnie swoim ciepłem. Obserwowałam radosny taniec ognistych płomieni i czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Pięknego, gwieździstego nieba, moich wspaniałych przyjaciół, wspólnych rozmów i pysznych kiełbasek. Tego cudownego dnia poznałam miłość swojego życia z którą jestem do dziś. Ognisko ma w sobie moc. Łączy ze sobą ludzi. Jestem wdzięczna losowi za tamten dzień, bo dzięki niemu jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem ;)
Bartek napisał
Jednym z moich najwspanialszych wspomnień są ogniska organizowane za czasów liceum, świat wtedy był taki beztroski. Z racji tego, że mieszkam na wsi, każdy do każdego ma blisko, nasze ogniska były niczym imprezy masowe, na każdym z nich było zawsze kilkadziesiąt osób, to dopiero była impreza! Każdy przyjeżdżał ze swoim prowiantem, czasami robiliśmy ogniska tzw. „składkowe”. Zawsze piekliśmy kiełbaski i ziemniaczki(najpyszniejsze!). Gdy zapadał zmrok dorzucaliśmy bardzo dużo drewna do ogniska( mieszkając na terenie sadowniczym mamy go pod dostatkiem:) ), które po chwili zamieniało się w jeden wielki, kilkumetrowy słup ognia… coś wspaniałego. Czasami zdarzało nam się nawet ganiać w zbożu, niczym dzieci :) Wspaniale wspominam ten czas, ponieważ tylko wtedy istniała między nami taka dobra organizacja i więź, teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był najlepszy okres w moim życiu.
Bler napisał
Jako, że z dużą częścią przyjaciół utrzymuję kontakt od podstawówki, czyli prawie od trzydziestu lat, nasza znajomość obfituje w różne, wypracowane latami tradycje. Jedną z nich były „spotkania na Colę” – co czwartek spotykaliśmy się, żeby w lokalnym sklepie kupić po Coli w szklanej butelce. Później sklep przestał sprzedawać napój w szklanym opakowaniu i spotkania się skończyły. Inną tradycją był dzień wagarowicza, w który tradycyjnie uciekaliśmy z lekcji i udawaliśmy się na działkę kolegi, żeby zrobić ognisko i tym samym zainaugurować sezon ogniskowy. Ta tradycja trwa do dziś – teraz w grę wchodzi jedynie urlop z pracy, a nie ucieczka z lekcji.
Traf chciał, że pewnego roku dzień wagarowicza i czwartek się zbiegły, więc na ognisko trafiliśmy z colą, a do tego w dużej liczbie. Miło spędzaliśmy czas, a gdy zaczynało się robić szaro, ktoś rzucił pomysł zagrania w kalambury. Podzieliliśmy się na dwie drużyny i zaczęliśmy pokazać sobie tytuły filmów (przy czym trzeba było pokazać tytuł, a nie scenę z filmu). Na początku było łatwiej, ale pokazywanie przy blasku ogniska takich tytułów jak „Buntownik z Wyboru” czy „Mroczne Widmo” nie należy do zadań łatwych i rodzi dużo śmiechu. Doskonale pamiętam tamten dzień, mimo że było to bez mała dwadzieścia lat temu. Ale ogniska nadal się odbywają, więc kto wie, co będzie w przyszłym roku.
Słoneczna napisał
– Nie idziesz się kąpać?
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że za mną stoi Wojtek. Niepozorny, niebieskooki Wojtek, którego znałam z seminarium magisterskiego i pamiętałam, że kiedyś na zajęciach dał mi chusteczki, jak płakałam.
– Nie jestem wielką fanką pijackich zabaw w jeziorze – chyba uśmiechnęłam się dosyć krzywo. Musiał to zobaczyć, choć było już ciemno, jednak blask jeszcze płonącego niewielkim ogniem ogniska pewnie oświetlił moją twarz.
– Nie mów – usiadł koło mnie na zwalonej kłodzie drzewa. W jego okularach odbijały się pomarańczowe blaski. – Od razu pomyślałem, że należysz do grona, które nie marzy o niczym poza kąpaniem się w środku nocy w jeziorze.
Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się druga w nocy. Nie mogłam się powstrzymać i się roześmiałam. Sięgnęłam po patyk, na którym wcześniej smażyła się moja biedronkowa kiełbasa. Ot, studenckie czasy. Patykiem zaczęłam grzebać w rozżażonych węglach, do których chwilę wcześniej wrzuciłam ziemniaki.
– Jeśli chcesz tu ze mną posiedzieć, to niedługo powinny się dopiec ziemniaki.
– Posiedzę – odwrócił głowę w moją stronę. – Nie umiem pływać.
– Ja umiem, ale nie w nocy z pijanymi ludźmi.
– Zostajesz tu do końca?
Wyjazd nie był szczególnie zaplanowany – w piątek jechaliśmy grupą ze studiów nad jezioro do domków, decyzję podjęliśmy w czwartek, wracać mieliśmy w niedzielę. Z kilkuoosobowej grupy zrobiła się około trzydziestoosobowa ekipa, z której znałam zdecydowaną mniejszość, a dużą część tylko z widzenia. Pierwszy wieczór natchnął mnie tylko złością i byłam tak zła na moich znajomych, że chciałam wracać już w sobotę rano.
– Nie. Prawdopodobnie jutro rano się zabieram z powrotem.
– Dlaczego?
– Bo nie chce mi się z nimi pić przez cały weekend.
Wojtek długą chwilę się nie odzywał. Ja też nie, grzebałam tylko patykiem w ognisku, od którego jeszcze szedł silny żar.
– Kiedy miałem 16 lat, mój brat zabrał mnie na pewne ognisko – zaczął po jakimś czasie. – Wszystko działo się niedaleko naszego domu, wiesz, niepozorna wioska pod Poznaniem. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że zaproszonymi gośćmi byli muzycy z lokalnego gwiazdorskiego zespołu rockowego. To było kilka dni po tym, jak Acid Drinkers układali puzzle w moim pokoju. Brat zajmował się nagłaśnianiem koncertów w całej Polsce i dzięki temu mogłem czasem się na jakiś wkręcić. Wtedy pierwszy raz pogowaliśmy w środku nocy przy ognisku. Świetna sprawa. Zresztą uwielbiałem ogniska, jak byliśmy dziećmi,m nie mieliśmy grilla, wtedy nie robiło się „kiełbasek”, tylko ognicho właśnie. A Ty?
– Co ja?
– Masz jakieś wspomnienia związane z ogniskiem?
Miałam. Przybrany ojciec i ziemniaki z popiołu. Chleb z turystyczną. Spadające gwiazdy. Zbieranie chrustu. Beztroska. Świat, w którym nie było problemów. Powiedziałam mu to wszystko.
– A teraz? Są problemy?
Długo nic nie mówiłam. Nie byłam już zła na znajomych, nie byłam zła, że przysiadł się do mnie, kiedy nie chciałam z nikim gadać. Pewnie w normalnej sytuacji bym mu dała do zrozumienia, że nie mam ochoty na żadne zwierzenia. teraz nie miałam nic przeciwko.
– Nie. Teraz jest mi dobrze. Nawet nie muszę dużo gadać.
Wygrzebałam patykiem ziemniaki z popiołu. Nabiłam jednego na patyk i podałam Wojtkowi, drugiego nabiłam sobie. Było cicho. W powoli wilgotniejącej trawie zacinały świerszcze.
– Dobrze tak z tobą siedzieć- powiedział, kiedy jego ziemniak przybrał formę rozwalonego granatu. – Dobrze budować dobre wspomnienia.
Roześmiałam się serdecznie.
***
Kiedy następnego dnia rozpalaliśmy ognisko, już nie wzbraniałam się przed żadną rozmową. Nie było we mnie żadnej złości i niechęci. Razem targaliśmy z lasu naręcza chrustu. Siedząc obok siebie przy wieczornym ogniu, w grupie kilkunastu innych osób, czułam się dobrze. I swobodnie. I radośnie. Kiedy wszystko zaczęło zmierzać w stronę nocnej kąpieli w jeziorze, nie musieliśmy nic mówić – wystarczyło spojrzeć na siebie, żebyśmy wiedzieli, że zostajemy tu, gdzie jesteśmy.
– To co? – spytałam. – Będziemy budować wspólnie dobre wspomnienia?
Sowa napisał
Moje wspomnienie z ogniska… cóż, to przede wszystkim świetna zabawa, całonocne rozmowy z przyjaciółmi, dokładanie drewna, gdy zaczynają marznąć nam ręce… Najczęściej rozpalałam ognisko podczas wyjazdów pod namioty. Kilkukrotnie przypatrywałam się mistrzom, a następnie, niczym Prometeusz, sama opanowałam trudną sztukę rozpalania ognia (nawet bez użycia podpałki!). Podczas ognisk bardzo ważne jest pożywienie. Na początku tradycyjnie, ograniczało się ono do pieczonych kiełbasek i chleba. Z biegiem czasu i śledzenia Twojego bloga, odkryłam kilka przepisów, które zaczęłam wcielać w życie. Poza tym, ognisko kojarzy mi się ze śpiewaniem piosenek, które poznałam za czasów harcerstwa. Czasem miło jest wyjechać z dala od zgiełku miasta i rozkoszować się świeżym, letnim powietrzem…
Tomasz napisał
Mój 4-letni synek Michałek uwielbia grilować, siedzi jak zaczarowany ostatnio powiedział, że nasz grill jest już stary i chciałby dostać na dzień dziecka nowy…. (bardzo fajny kociołek) :)
Amehalka napisał
Ogień – kontrolowany – niczym muzyka łagodzi obyczaje. Nie przekonałam się o tym w dzieciństwie. Nie dlatego że go nie było, a dlatego że beztroski czas nie dopuszczał do głowy poważnych myśli ani tym bardziej poważnych zachowań. Opowieść o moim ogniu to opowieść człowieka dorosłego, którego poważna tym razem głowa tworzy klatkę ze strachu i uprzedzeń. Ten ogień o którym chcę powiedzieć spalił destrukcyjne dla mnie mosty własnych ograniczeń.
Na naszą wspólną podróż – taką daleką – czekaliśmy pięć lat, aż Halszka podrośnie. Kupiliśmy wcześniej nietanie bilety lotnicze i odliczaliśmy miesiące do dnia odlotu. W Jordanii mieliśmy Bliskich, którzy zaofiarowali się pokazać najciekawsze miejsca w tym niewielkim królestwie. Jednak im bliżej było wyjazdu tym goręcej robiło się w regionie, aż polskie msz stanowczo odradziło podróż. Byłam przerażona i gotowa stracić zainwestowane pieniądze, bo przecież cóż są warte w obliczu życia. W dodatku w moim strachu byłam sama. Bliscy powiedzieli, że to medialna panika i że tam jest spokój, a tym bardziej że jest po prostu bezpiecznie. Nie wierzyłam. Jako matka z rodzaju cykorów nie wyobrażałam sobie podróży z Halszką. Był we mnie ten rodzaj strachu który sprawia, że twarz jest gorąca a dłonie lodowate. Suma sumarum polecieliśmy. Ja z sercem kamieniem, Halszka z beztroską, B. z euforyczną ciekawością.
Jednym z punktów wycieczki była pustynia Wadi Rum. Najsłynniejsza w Jordanii. Pustynia na myśl o której dostawałam paranoji i niepokoju. Pustynia – pusta, ogromna, przerażająca z widmem najazdu psychopatycznych bojowników z Syrii. Nie jestem asertywna. Siedziałam cicho w terenowym samochodzie i powiedziałam sobie – będzie co ma być. Jechaliśmy przez różnorodny i zmienny pustynny krajobraz pozostawiając za sobą kłęby piaszczystego dymu, mijając po drodze jednogarbne wielbłądy o splątanych nogach co by nie uszły daleko, stare terenowe auta z ludźmi w czerwonobiałych arafatkach, którzy na gest pokoju wystawiali przez okno wewnątrzą stronę dłoni. Pozdrowienia na pustyni są niezwykłe. Proste, pełne życzliwej troski o pokój, informujące o czystych zamiarach, ludzkie.
Pod wieczór, w zasadzie po ciemku dotarliśmy na miejsce wyznaczone wcześniej na mapie trekingowego gpsa. Na miejscu paliło się ognisko. Ktoś nas uprzedził z noclegiem a na zmianę było zapóźno, gdyż miała do nas dołączyć inna ekipa. Okazało się, że beduińska rodzina miała tam swój mały obóz. Zaparkowaliśmy nieopodal samochód i nawet nie zdążyliśmy z niego wysiąść kiedy naprzeciw wyszedł nam Beduin w długiej białej szacie z arafatką na głowie, obok którego plątały się ciekawskie małe dzieci. Przyszedł dowiedzieć się o co chodzi, a po pięciu minutach rozmowy zaprosił nas do siebie – na herbatę. Byłoby to ogromnie niegrzeczne gdybyśmy odmówili , swoją drogą nie przyszło nam to do głowy.
W obozie było ich dziewięcioro – czworo dorosłych, pięcioro dzieci. Siedzieli w kręgu oświetlani płomieniem. Wszyscy z zakrytymi głowami, w długich po kostki strojach. Na paru metalowych drutach umieszczonych nad ogniskiem stał stalowy czajnik z wrzącą herbatą. Kobiety wyciągnęły z namiotu maty, abyśmy my Ludzie z Innego Świata mogli wygodnie usadowić dupska, kiedy im wystarczał nagrzany słońcem piach. Jeden z mężczyzn sięgnął po niewielkie szklaneczki, które płukał w napełnionym ciepłą wodą garnku. Zamaszystym gestem strzepywał pozostałości wody i podawał je drugiemu. Ten, niczym w japońskim rytuale, w ciszy nalewał wrzącą herbatę do szklanek i po kolei nas częstował. To była najsłodsza herbata jaką w życiu piłam. Myślę że pod kątem wsypanego do niej cukru spokojnie mogłaby konkurować z coca colą. Ja, która na codzień nie słodzę, czułam się niczym podczas badania krzywej cukrowej w okresie ciąży. Czysta glukoza, która po upalnym pustynnym dniu regeneruje wymęczone ciało. Halszka z bananem na twarzy, że wreszcie może napić się herbatowego ulepka. Kubki parzyły nas w ręce, piliśmy ostrożnie małymi łykami. Jedna z kobiet, płynnie mówiąca po angielsku dzięki własnej zawziętości i napewno językowej zdolności, toczyła z nami rozmowę na niewyczerpane tematy. Spojrzała na mnie i zapytała czy mam tylko jedno dziecko. Odpowiedziałam, że tak i po raz pierwszy z tego powodu poczułam się jak dziwak. Okazało się, że ona będąc ode mnie dwa lata młodszą i ze dwadzieścia kilo szczuplejszą jest szczęśliwą matką niesfornej czwórki. Wypytywaliśmy siebie nawzajem o kulturowe róznice, jakbyśmy pochodzili z dwóch odległych galaktyk. Reszta przysłuchiwała się naszej rozmowie, a raczej płynącej z niej melodii słów. Dookoła pustynna cisza przerywana była szczekaniem ich psa. Zapach dymu mieszał się z wonią śpiących kóz. Nad nami rozciągało się pełne od gwiazd niebo. Było ciepło, spokojnie. Magia spotkania z drugim człowiekiem, której nie da się opisać.
Ta garść obcych mi ludzi, spotkanych wtedy przy ogniu sprawiła, że coś we mnie pękło. Jak ten lis z Małego Księcia – oswoiłam się. Ta garść ludzi, których prawdopodobnie nigdy już nie spotkam, zostawiła we mnie ślad na całe życie. Tamten wieczór pozbawił mnie obaw przed pustynią i po raz kolejny uświadomił mi jak bardzo jesteśmy więźniami technologicznego świata informacji, który otworzył zamknięte dotąd bramy pokonywania czasoprzestrzeni i pozamykał otwarte dotąd drzwi indywidualnego doświadczenia.
gracka napisał
właśnie w tej chwili w ogródku płonie ognisko. Poważnie- to nie wymysł na potrzeby konkursu :)
Przy ognisku młodzież. No i proszę! Bez komórek, laptopów i zasięgu. Siedzą, rozmawiają, śmieją się i pieką kiełbachy. Ja z szalikiem pod szyją, kroplami do nosa i bolącą głową w domu z uchem przy radiu (moja piątkowa świętość: Lista Przebojów pr. 3)
W zeszłym tygodniu też było ognisko młodzieżowe. Pomogłam w przygotowaniach i zasiadłam w kuchni przy laptopie. Moje „dzieciaki” zachęcały mnie do dołączenia, ale stwierdziłam, że wszystko ma swoje miejsce i czas. Niech się bawią we własnym gronie. Ale po kilku kolejnych namowach (również ze strony gości) dałam się namówić ;)
Fajnie było! Rozmawialiśmy o wspomnieniach z dzieciństwa- tych zabawnych. O dziecięcych przejęzyczeniach i co nam się kiedyś wydawało:
– w telewizorze jak pokazują wodę (morze, ocean) to trzeba wyłączyć odbiornik bo się do domu woda wleje…- Karolina
– bankomat to maszynka do ciągłego wybierania pieniędzy, oczywiście bez żadnych ograniczeń- Olek
– psy i inne zwierzęta kupuje się w sklepie- zwierzątka stoją równo na półkach- Marta
– listy, pocztówki wrzuca się do ogólnej skrzynki pocztowej i te długą rurą bezpośrednio do adresata wpadają do jego skrzynki- Bartek
– każdy Polak ma „pieczątkę” z orzełkiem na prawym ramieniu ( ślad po szczepionce) – ja.
Cośmy się uśmiali- to nasze. I nikt nam nie zabierze! :)
gracka napisał
właśnie mi się przypomniało jak czytałam komentarze biorących udział w konkursie…
2008 rok- wyjazd z tatą na Mazury. Do jego dziecięcych miejsc. Daaawno tam nie był, bo nie lubił ruszać się z domu. Cały wyjazd był fajny. Taty już z nami nie ma. 3 czerwca miałby kolejne urodziny… – wybaczcie, ale muszą sobie zrobić przerwę w pisaniu.
Zrobiliśmy ognisko. Takie przez duże „O”. Duże i długie. Przy ognisku „rozwiązują się języki”- wszyscy przyznacie? Tata opowiedział mi taką historyjkę:
-„widzisz to „okienko” pod dachem? Tam jest strych. Na tym strychu lubiłem spać. Na strych trzeba było wchodzić po drabinie. Jak byłem młody to po pracy w polu lubiłem chodzić na zabawy. I wracałem o świcie. I wchodzę sobie pewnego razu cichutko po drabinie, żeby wreszcie położyć się spać- była 4 rano- a tu ojciec wchodzi i widzi mnie na drabinie. – O dobrze Michał, że już wstałeś bo idziemy do pracy na pole”.
P.S.
Pierwszy kociołek dostałam właśnie od taty. Pracował w RZN-ach gdzie produkowano min. produkty żewliwne.
Patra napisał
Moim pierwszym skojarzeniem z ogniskiem są obozy harcerskie. Każdego wieczora siadając w koło ogniska, po dniu wędrówki, z odciskami na stopach, wyciszaliśmy się śpiewając: „Płonie ognisko i szumią knieje…”, gdzie każdy, choć raz chciał zostać strażnikiem ognia – aby ten nie wygasł. Nuciliśmy raz po raz kolejną melodię: „Dorzuć do ognia drew, w górę niech płynie śpiew, wiatr poniesie go w wilgotny świat.” Ze wzruszeniem i radością wspominam te chwile, mając nadzieję, że kolejne pokolenia doświadczą tego samego i nie straszne im będą mrówki i żuczki gnojarki :-)