Znalazłam pisklę
Ach, ja to mam szczęście, znalazłam pisklę. Dokładnie nie ja, a tata. Przyszedł powiedzieć, że leży mały wróbelek … no masz ci los! Pisklę małe, wcale nieopierzone, czy podlotek, a takie 4-5 dniowe, mocno łyse, ślepe i malutkie. Ale żywe! Poznajcie ptaszynę :) Wypadł z gniazda, znaleziony został o 17.30 po południu. W rękawiczkach jednorazowych, delikatnie wsadziłam go z powrotem, do gniazda, znajdującego się w ozdobnym kole od bryczki :) No niestety, gniazdo jest małe, inne pisklaki większe, więc wypadł znowu po 10 minutach. Małe gniazdo i pięć piskląt z tego, co udało się dostrzec święcąc latarką, najsłabszy „odpada” w walce o pokarm i miejsce. Natura bywa straszna. Zaczął lać deszcz, nie miałam sumienia … Ponieważ leżał na boku i tylko tykała mu lekko noga na znak życia, pomyślałam, że nie powinien umierać w takich warunkach. Wzięłam go w rękawiczkach w dłonie i chwilę potrzymałam. Mały zimny pisklak zaczął się powoli ruszać i coraz mocniej czuć było jego serduszko. Ogrzał się – pomyślałam. Szala życia przechyliła się na dobra stronę. No teraz nie miałam już żadnego wyjścia, żadnego. Ptaszyna zostaje, trzeba próbować ją ratować, stwierdziłam!
Zadzwoniłam do męża, który był na zakupach z nieśmiałą prośbą, żeby kupił glukozę w aptece, a w sklepie jajka i biały ser. Mój mąż, już wiedział, że coś nie tak i zapytał: czy mamy znowu gołębia? O gołębiu też wam kiedyś napiszę. O gołębiu Maryśce, rezydencie, który przylatywał do nas co roku na wczasy ;) W drugim roku okazało się, że to Maryś, ale to nic, wyglądał na Maryśkę :D Śmialiśmy się, że do sanatorium przylatuje ;) Oj nie, nie gołębia, tylko wróbelka – odpowiedziałam. Słychać było głośne westchnięcie, więc nie czekając poszłam w lament, że wypadł z gniazdka, że jest taki biedny, śliczny (to dyskusyjne) i ja tak zwyczajnie, po ludzku nie mam wyjścia! Bo skoro ratuję i zimuję ślimaka Mariana to Ptaszynę tym bardziej. Mąż oczywiście rozumiał, chociaż wiedział to, co i ja wiedziałam, że jak ktoś ma miękkie serce to … musi być przygotowany na konsekwencje fizyczne i emocjonalne.
Znalazłam pisklę
W domu powstało stanowisko ratunkowe. Czyli stolik niski, stołek dla mnie, pudełko duże wyściełane ściereczką, dwie mokre gąbki w środku i pudełko małe imitujące gniazdko. Nad wszystkim górowała lampka z biurka pożyczona i ręcznik fryzjerski, żeby nie poparzyć łysego ptasiego ciałka. Powstał bardzo prowizoryczny ale jednak inkubator ;) Było ciepło, lekko wilgotno i miękko.
Mały strasznie obity, smutny, zimny i biedny. Ugotowałam jajko na twardo. Oddzieliłam białko od żółtka, dodałam odrobinę sera i glukozy. Wodę przygotowałam z glukozą i podeszłam do tematu z zaangażowaniem. Ptasio na początku dzioba nie otwierał, wiec musiałam mu pomóc, jedna ręką delikatnie otwierałam podważając, a drugą wkładałam nieduże kulki głęboko do dzioba. Karmiłam i poiłam, co godzinę. Matko, jak dziecko ;) Po kilku razach mały zaczął sam dziób otwierać, zrobił wielkie dwie kupy, co dobrze świadczy, bo wiadomo, że koleżka drożny.
Może da radę pomyślałam, jak nie … próbowałam i dałam mu szansę, tyle mogłam zrobić.
Następnego dnia rano, gdy ptaszyna już zaczynała cicho ćwierkać, upominać się o jedzenie, otworzył pierwszy raz oczy i zdecydowanie wydawał się ożywiony, zadzwoniłam do Ptasiego azylu przy ZOO w Warszawie. Zgodzili się przyjąć ptaszka. Gdyby się nie zgodzili … cóż … musiałabym walczyć dalej dręcząc pytaniami weterynarzy ;)
Ptaszynę umieściłam w jego „nowym gniazdku” w pudełku, to pudełko wstawiłam w większe pudło i obstawiłam słoikami z gorącą wodę. Lekko przykryłam i starałam się by mały miał ciepło tak około 38 stopni. Oddałam, jak mi kazano ptaszynę w recepcji w ZOO (tam od strony mostu Gdańskiego). Dołączyłam kartkę z opisem, co jadł, kiedy i wszystkie informacje, które miałam.
Dowiedziałam się dodatkowo, że lepiej karmić takiego ptaszka samym ugotowanym białkiem, oczywiście poić po każdym karmieniu. I przywieść, co jest jasne! Oddanie ptaka do specjalistycznego ośrodka zawsze zwiększa jego szanse na przeżycie.
Dostał szansę, nie wiem czy przeżyje, ale każde życie, jeśli można uratować – ratuję! Nie ma znaczenia, czy to pies, kot, koń, ptaszek czy ślimaki :) Każdy chce żyć!!!
Znalazłam pisklę
Grażyna Jankowska napisał
kiedys uratowałam małego gołebia spod dziobów krukowatych, w domu go trzymac nie moglam bo moje 3 koty …..ale udało sie go odkarmic, wyleczyc i puscic wolno (opieke przejal znajomy „ptasznik”).
mała wiewiorke zabrałam z łap kocich gdy wolnożyjaca kotka działkowa przyniosła ją do swojego potomstwa (chyba jako zabawke albo jako kolejne kocie).
gdy jez chce przejsc przez jezdnie to go przenosze (zreszta jeze zimuja w kochich budkach dla kotów wolnozyjacych na Mokotowie).
staram sie ratować wszystkie stworzenia (bo je KOCHAM)!!!
pozdrowienia dla wszystkich „ratowników”.
Marta Brzęcz napisał
O jejku, kiedy to bylo? Bo widzialam dziewczyne z zoo „na dyzurze” wiozaca autobusem dracego sie wrobelka w ostatnim tygodniu kwietnia.
Karolina Skrońska napisał
Jesteś wspaniała :-) dlatego i Marian wpada co roku ;-)
Kasia Lipińska napisał
w naszym bluszczu juz druga rodzina w tym miesiacu odchowuje młode, najpierw były jajeczka, a teraz mama czy tata przynosi robaki. super widok! na szczescie nikt z gniazdka nie wypadł. Miałam szlifowac komodę , ale nie mam serca im tam hałasowac.
Agnieszka Berłowska napisał
Brawo, Olgo! ;) A tak btw, jest napisane „Znalazłam pisklę – przepis Olgi Smile”. :D
Anna Kawka napisał
Piękny tekst ! Wzruszylam się bardzo ! To cudne , że jeszcze są normalni ludzie pośród nas !
Iwona Kuczer napisał
To „mój” wróbelek ma już towarzysza :-) w piątek w to samo miejsce zawiozłam takiego samego, tyle że mój był w lepszym stanie i nawet nie próbowałam go sama karmić. Zapakowałam w pudełko, które dzieciaki trzymały całą drogę na kolanach, uspokajając malucha. Na szczęście ja do zoo miałam blisko, a mały całą drogę piszczał, więc silne ptaszysko było.
Olga Smile napisał
Iwona Kuczer – wspaniale :) dobrze jest pomagać innym :)
Ewa napisał
Olga, spróbuj kiedyś z kawką. Niezapomniane wrażenia, zwłaszcza że nieopierzone pisklę jest łudząco podobne do pterodaktyla. Wykarmiłam kiedyś całe gniazdo opuszczone przez rodziców. A w dzieciństwie miałam oswojoną kawkę, też uratowaną przed śmiercią – przez całe lato chodziła za mną jak pies :-)
Agnieszka Potrykus napisał
przepis na piskle ;)